Dragon Ball New Generation Reborn
Dragon Ball New Generation Reborn

Go down
NPC
NPC
Liczba postów : 1219
Data rejestracji : 29/05/2012

https://dbng.forumpl.net/f53-regulamin-i-informacje-ogolne-obowi

Cmentarz Empty Cmentarz

Sro Maj 30, 2012 12:05 am
Pokryte kurzem, zapomniane miejsce, w którym chowano zmarłych, jednakże teraz, w dobie wysyłania na misje poza planetę, niewielu wojowników umiera na miejscu.
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk0/0Cmentarz R0te38  (0/0)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Sob Lut 07, 2015 7:28 pm
Falcon był nadzwyczaj rozumnym psem. Był też dobrym przewodnikiem, także zapewnił Vivian długi spacer. Odkąd wyszli z Akademii pieszo przeszli całe miasto i teraz wyszli na czerwone obrzeża. Krajobraz stopniowo zmieniał się z okazałych wieżowców i domów na coraz bardziej pustynny, aż dotarli na pustkowie pełne skał oraz wszechobecnego pyłu. Długa, a także czasochłonna przechadzka zamieniła się w ciągłe powtarzanie jednego algorytmu – Vivian szła wolno, z oczami wbitymi we własno stopy, gdy niebezpiecznie zwalniała Falcon podbiegał, ciągnął za rękaw by nadrobiła tempa. Szła chwilę obok niego, by potem wolniej powłóczyć nogami na co zwierzak reagował ponagleniem.
W ten oto sposób znaleźli się wśród piasków Vegety i ogromnych skał, z dala od cywilizacji, zdani na łaskę palącego słońca.
Gdy Falcon zdał sobie sprawę, że Ósemka nie zgubi mu się tak łatwo, począł hasać i biegać, tarzając się w piasku. Że też upał mu nie przeszkadzał… Samej dziewczynie nie było tak gorąco, bo zbroja działała posiadała termoregulacyjną opcję, no i wychowała się tu. Była przyzwyczajona do palącego żaru. Znaleźli się odludziu, gdzie szansa wpadnięcia na kogoś jest bardzo mała… Vivian utrzymywała schowaną do zera energię, nie pozwalając się nikomu wyczuć, ale maskotka jej nowego oddziału nie miała takich zdolności. Patrząc na dokazującego jak szczeniak psa uśmiechnęła się przelotnie i spojrzała w górę, na karmazynowe niebo. Błękit był ładniejszy…
Halfka szła wciąż, prowadzona przez własne nogi i miarowe myśli. Serce uspokoiło się już, ale nie mogła wybić wizji z głowy. Widziała siebie zamkniętą… Odcinała się od wszystkich… Szlag, nie będzie drugi raz tego rozpatrywać. Jest beznadziejna, to już wyjaśnione. Wytarła znów powieki, zła na siebie, że nie potrafi powstrzymać bezcelowych łez. Spokój. Brak strachu o siebie, o innych, o następny dzień, świadomość, że wszystko jest tak, jak należy. Jakże wytęskniony i niemożliwy stan. Poczucie bezpieczeństwa było jej obce, tak jak pojęcie oceanu na tej suchej planecie. Kopnęła piasek przed sobą, wzbudzając masę skrzącego się w ciężkim słońcu pyłu.
- Niech to szlag… – mruknęła zrezygnowana.
Na wszelki wypadek wyłączyła scouter i kask, chowając oba urządzenia do kapsułki. Wbiła dłonie po staremu w kieszenie, postawiła kołnierz i chciała zawołać Falcona by powoli wracać do Akademii, gdy jej oczy przykuł osobliwie ociosany kamień. Przyśpieszyła krok. Chodzenie miało swoje zalety, choć nie było tak szybkie i wygodne jak latanie. Vivian przystanęła przy niewielkim głazie pełnym zdobień i rzeźb. Nadgryzł go ząb czasu, ściemniał, kolory zblakły, pismo się zatarło. W pełnym uwagi i pewnej czci milczeniu musnęła palcami znak na skale. Ku pamięci Wielkiego żołnierza. Nie wiedzieć czemu schyliła głowę w geście pewnego szacunku i odwróciła się, omiatając wzrokiem miejsce. Nie sądziła, że nogi i Falcon, zaprowadzą ją na stary cmentarz Vegety. Podczas gdy wojownicy ginęli jeszcze na ubitej, czerwonej ziemi wystawiano im pomniki. Teraz, gdy ich ciała zniknęły jako pył w międzygalaktycznej przestrzeni, mogli liczyć tylko na zawodną pamięć ich bliskich.
Vivian wędrowała ścieżką, czytając napisy na każdym grobie. Wojownicy, wojowniczki, czasem pary, większe grupy Saiyan. Czasem zdarzał się half, ale ich nagrobki nie były tak bogate jak pełnokrwistych. Falcon bezszelestnie dołączył do Natto, drepcząc za nią i mądrym, smutnym spojrzeniem ze zrozumieniem patrzył na ogromne, zniszczone, zubożałe cmentarzysko.
- Tego miejsca nikt nie odwiedza… – powiedziała cicho do Falcona i podrapała za uchem psa. Skręcili, na całkowicie zniszczonej płycie odkrywając mały bukiet przywiędłych stokrotek oraz kieliszek z bezbarwną cieczą, mocno pachnącą alkoholem. – Prawie nikt…
Kolejne groby. Brakowało posągów, więc ego nie było u Saiyan wtedy tak rozwinięte jak teraz. Cmentarz był rozległy, choć znaczna część była zmieciona z powierzchni planety jak po ogromnym ataku energetycznym. Zapomniane miejsce nadawało się doskonale na samotnie.
Vivian mrugnęła i odwróciła głowę w stronę skruszonej skały na niewielkim podwyższeniu. Był to nagrobek pięknie wykonany, ale opuszczony. Kosztowny motyw kwiatów wił się wokół ozdobnego napisu. Dziewczyna wbijała wilgotne oczy w ciemny, wypalony napis i przetarła energicznie powieki.
Kochająca rodzina Zahne, ku pamięci córki.
Dalej nie czytała. Bezwiednie podeszła i dotknęła dłonią nagrzanej słońcem kamiennej płyty. Falcon zamruczał zaniepokojony, trącając nosem nogę halfki. Nie zwróciła na to większej uwagi. Opuściły ją siły, usiadła ciężko przy nagrobku opierając policzek o skałę i patrząc przed siebie tępym wzrokiem. Pies obronny położył się obok, kładąc swój łeb na jej udach, Vivian głaskała go odruchowo.
- To ja mogłam tu leżeć… – szepnęła cicho.
Gdyby Aryenne przyznała się do zdrady, Vivian wylądowałaby pewnie tak jak w tym życiu, w przytułku. Imię Zahne zostałoby splamione, cała rodzina byłaby przekreślona hańbą. Podmianka była jedyną możliwością, także córka Aryenne Zahne żyje do tej pory, nosząc nazwisko nieznanego Nashiego, będąc uznawana za Ścierwo, córkę ziemianki oraz jakiegoś podrzędnego wojownika… Tak jest lepiej. Nagła świadomość, że ona i Raziel są rodzeństwem podziałała na nią niekorzystnie. Był dla niej przyjacielem a teraz awansował do rangi przyrodniego brata, w czym to ona nie mogła się odnaleźć. Chciała z tego uciec, z dala… Nie miała rodziny, a teraz nagle okazuje się, że jest inaczej. Aryenne wspomniała, że cały czas była przy niej myślami, że kochała ją… Jak? Gdzie była, gdy Vivian zmagała się z trudnościami, dlaczego nie czuła tego uczucia? Dlaczego?
Wsunęła dłoń pod zbroję na piersi i ścisnęła medalik od Raziela. Nie chciała ich w to wciągać, samej idąc jest trudno, ale musi to przetrzymać. Łza wolno stoczyła się z twarzy i spadła na łeb psa. Falcon mruknął i polizał ją policzku. Vivian uśmiechnęła się z trudem.
- Marny ze mnie materiał na żołnierza do Oddziału Specjalnego, co? Ciągle beczę po kątach. – wytarła powieki i zamknęła oczy. – Trzeba będzie się wziąć w garść i iść dalej. Tak jak zawsze.
Byłoby lżej, gdyby udało się jej znaleźć to ciepło i spokój…
Kanade
Kanade
Ciasteczkowa Bogini
Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk1000/1000Cmentarz R0te38  (1000/1000)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Nie Lut 08, 2015 12:55 pm
Koniec treningu

Nadleciała na pustkowie, kierując się za smakiem mocy Falcona. Mądra psina zaprowadziła ją gdzie trzeba. Z każdym pokonanym metrem, jej moc uwalniała się, emanując na zewnątrz ogromną nadzieją, pokojem i miłością. Z jej piersi rozleciało się stado motyli, tworząc złotą poświatę wokół całej jej osoby, tak aby każdy obok mógł, jeśli tylko zechce, przyjąć do swojego serca trochę nowej nadziei i ukojenia. Zachód słońca zdawał się współgrać z jej przybyciem, schodząc w dół tuż za jej plecami. Nagle postawiła swoje stopy na piasku pustyni, zmierzając drobnymi krokami do blondynki. Uśmiechała się z troską i współczuciem, obserwując reakcje Vivian. Przypominało to trochę spotkanie dwóch światów, z jednej strony pełne nadziei i optymizmu oblicze Kaede, z drugiej mrok duszy tkwiącej w cichej i samotnej rozpaczy. Jednak przybycie bogini nie było w żaden sposób nachalne, raczej przepełnione delikatnością i czymś w rodzaju matczynego ciepła.  W głębi jej oczu można było dostrzec cień tęsknoty, za uszczęśliwieniem kolejnego serca. Sama czuła ból przez który przechodziła biedna dziewczyna, do której teraz przyszła, jedyna różnica to fakt, że niebianka widziała nadzieję i dalszy sens.
Klęknęła na piasku, przykładając dłoń do podłoża, a przy każdej tabliczce wyrósł mały kwiatek. Wstrzyknięta w ziemię energia dobroci była jak solidny zastrzyk wody.
-Nie ma takiego gruntu, który by nie zakwitnął symbolem nadziei prawda?- zapytała cichutko dziewczynę, głosem którym przekazała jej wcześniej wizję. Była przekonana, że bystra wojowniczka zrozumie aluzje do jej serca. Kwiatki padły chwilę po tym, jak wyszły z ziemi. Niestety moc stwórcza nie była jeszcze bardzo rozwinięta u Kaede, ale tyle wystarczyło, by pokazać to, co chciała. –Nawet, gdy porażki zniechęcają, to tam na dnie zawsze jest coś, co da życie i ktoś, kto bardzo delikatnie wspiera. Nie musimy tego czuć, aby tak było… Te roślinki nas uczą, że zawsze jest nadzieja.- wstała powoli otrzepując swoje kolana z piachu. –Niezdara ze mnie, ubrudziłam nie swój kombinezon… Ale chyba się spierze.- nagle z zupełnie poważnego tonu przeszła swobodnie w wypowiedź zwykłej nastolatki. Życzliwy uśmiech nie schodził z jej oblicza.
Nagle zamurowało ją, gdy uświadomiła sobie, że jest przecież niższą rangą w hierarchii Vegety.
-Ups… Gdzie moje maniery…- podrapała się z zakłopotaniem z tyłu głowy, jak zazwyczaj gdy czuła się zakłopotana i natychmiast zasalutowała, jak ją uczono w akademii. –Szeregowa Kaede lady!- przedstawiła się ulegle, co w duchu ją trochę bawiło. W oczach wciąż była troska, solidarność i coś, co dodaje otuchy.
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk0/0Cmentarz R0te38  (0/0)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Nie Lut 08, 2015 3:57 pm
Gorące słońce Vegety rzuciło poświatę na czerwony piach. Z półprzymkniętymi powiekami i nieobecnym wzrokiem Vivian wpatrywała się w błyszczący od promieni pył. Plama światła grała na policzku, wplotła w blond strzechę wstążki światła i rozświetliła jedną tęczówkę, barwiąc brąz kolorem złotego miodu. Resztę twarzy zakrywał cień nagrobka. Tkwiła nieruchomo, jedynie delikatny ruch ręki na łbie wielkiego psa świadczył, że nie zastygła jak kamień. Uspokajała się z wolna, cisza pomagała złapać metaforyczny oddech.
Coś mignęło złotem. Mrugnęła, ale kolor błysnął ponownie. Znikąd naokoło Ósemki zatrzepotały filigranowe skrzydełka delikatnych motyli, utkanych z czystej, złotej Ki. Uniosła wolno dłonią, dotykając najbliższego owada, ten musnął palec i drobinką energii wchłonął do jej ciała. Wrażenie było znajome, odczuła cień tego samego ciepła, jakie towarzyszyło jej podczas wizji w gabinecie Czerwonego Trenera. Przyglądała się wirującej chmarze, gdy Falcon zwrócił głowę w bok i szczeknął cicho, ogon zamiótł ciężki piach. Halfka zwróciła tam wzrok i ujrzała tę samą kadetkę, która była u Reda i zajmowała się zwierzakiem. Normalnie warknęłaby, kazała odejść z samotni, nie cierpiała w końcu towarzystwa w chwilach największej słabości, lecz dziwnie nie mogła wypowiedzieć ani słowa… Co więcej, motyle zdawały się być jej własną Ki, dziwnie słodką, przyjemną mieszanką energii, od której włoski na karku nieco stanęły dęba. W milczeniu obserwowała jak ciemnowłosa dziewczyna klęka i przykłada dłoń do rozgrzanej ziemi, poczuła impuls energii, a zaraz potem z surowej gleby wzniosły się delikatne pędy. Przed grobem dziecka Toraka Deryth też. Musnęła palcem cienkie płatki śnieżnobiałego kwiatu. Ogień Vegety strawił jednak wątłe roślinki, zapadły się szybko w czerwony piach.
- Ziemia Vegety jest przesycona krwią, ale nadzieja nie jest tu obca. Nie kwitnie, ale rodzi kolce. – pogładziła pysk Falcona i lekko klepnęła w bok. Pies wyprostował się, przeciągnął i podszedł do kadetki, trącając nosem jej bok. – Wsparcia nie ma. Porażka godni porażkę, ale wstać trzeba. Podnieść się na nogi i iść, chociaż boli, choć łzy lecą i ma się dość. Bo to jedyna rzecz… Może żyję w kłamstwie, ale to jedyna rzecz, która wydaje mi się właściwa.
Śledziła czujnie, choć jednocześnie spokojnie wzrokiem przybyłą. Znała jej głos dobrze, ale… To ona nasłała jej tę wizję. Zmrużyła oczy, obserwując jak nieznajoma otrzepuje kombinezon kadetka, a potem reflektuje nagle. Zasalutowała bezbłędnie, a Ósemka uniosła tylko lekko jedną brew. Życzliwość i brak jakichkolwiek uprzedzeń był zaskakujący, zwłaszcza u pełnokrwistej Saiyanki. Brakowało jej ogona, mogła być i halfką, bądź w jakiejś bójce utracić piątą kończynę. Sylwetka prosta, włosy zadbane, musiała pochodzić z dobrego domu. Elita? Możliwe, ale czy w elicie znalazłby się ktoś, kto wychował swoją pociechę bez karmienia jej dumy i ego na równie z mlekiem? Brawa dla rodzica.
Vivian pokręciła lekko głową.
- Spocznij kadecie. Swoją drogą… Kaede… Proszę bez Lady, możesz mi nawet mówić Sir, ale Lady do mnie nie pasuje… Vivian Deryth, możesz po imieniu, albo Ósemka. Tak mnie wołają w całej Akdemii. - przekręciła głowę w bok, przyglądając się uniformowi Budou. - No i, jako kadet nie możesz opuszczać sama Akademii, grozi to konfrontacją z Koszarowym. W najgorszym przypadku karcer. Chyba, że powiemy, że Falcon zabrał nas obie na spacer, pod opieką wyższej rangą osoby wyjście będzie usprawiedliwione. – zwierzak słysząc swoje imię wrócił do halfki i przejechał językiem po jej policzku. Podrapała go pod brodą. – Dobry pomysł, co? – zwróciła się do psa, który zamerdał z wyraźną aprobatą.
Zdarzało się Vivian mieć pod opieką paru kadetów, ale to były chwilowe dnie, gdy Terener kazał uczyć świeżaków paru sztuczek. Byli to z reguły przestraszeni, albo pełni samouwielbienia młodzi, albo szybko wylatujący z Akademii albo szybko dołączający do elity – najsilniejszych, najokrutniejszych.
Od Kaede emanowało coś dziwnego. Nie pasowała tu… Ósemka była prawie pewna, że wizja była jej dziełem, lecz pozostawała podejrzliwa. Falcon wyczułby coś złego, chyba, że potrafi dobrze się maskować. Była zdecydowanie za dobra na Saiyanke, nawet April, jedna z najmilszych osób jakie dziewczyna znała, potrafiła być twarda i pokazać pazury. Pierwszy raz spotkała się bezwarunkowym, tak kochającym uśmiechem, że coś w środku cichutko trzasnęło.
Zatęskniła za pewnym ciepłem, spokojem o korzennym zapachu i cieniem woni siarki…
Potarła powieki gdy głowę i pierś zakuł ostry ból i wbiła już opanowane spojrzenie w dziewczynę. Wzrok nie oskarżał, nie było w nim wyrzutów, tylko jedno, ciche pytanie.
- Kim jesteś?


Ostatnio zmieniony przez Ósemka dnia Nie Lut 08, 2015 7:28 pm, w całości zmieniany 1 raz
Kanade
Kanade
Ciasteczkowa Bogini
Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk1000/1000Cmentarz R0te38  (1000/1000)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Nie Lut 08, 2015 5:00 pm
-Swoje ścieżki rozkładam mocą piorunowych burz, wchłaniam każdą rozpacz dróg bez wyjścia.- odpowiedziała na sugestie, że ktokolwiek może ją tutaj ukarać. Teleportowała się po tych słowach, nagle znajdując się za plecami Nashi i stając obok niej tuż przy nagrobku. –Światło słońca, śpiew ptaków, radosne bicie serca, pokój i miłość, zdradzają moje imię, niosąc je każdemu stworzeniu.- z troską zatrzymała się przed nagrobkiem, wycierając go z kurzu swoją rękawiczką. Aura jej ciepła i pokoju stała się bardziej przebijająca. –Przemierzam horyzonty, oddechem daję znaki towarzyszące każdemu tam, gdzie już tylko ból i łzy. Jak milczący mówca w brzuchach zasilanych moimi słowami. Byłam w każdej twojej łezce…- zrobiła trochę przerwy, nadal oczyszczając pozostałości po bliskiej zmarłej. –Jestem też w każdym nowym świcie, dając nadzieję, że światło rozproszy mrok. Przemierzam równiny, na których się zgubiłaś. Jestem w biciu serca, bólu i tęsknocie, tam gdzie pragniesz innej drogi, towarzyszy ci moja obecność.- skończyła czyszczenie i uniosła się dumnie, z rozpaloną twarzą, jak u osoby zakochanej. Miłość do innych ją nakręcała i pragnęła dzielić się nią przez wszystkie sekundy swojego życia. –Jestem w każdym pytaniu „czy to ja”, w każdym wołaniu „usłysz mnie”. Walczę razem z miliardami serc, które nie pogrążyły się jeszcze w rozpaczy. Jestem boginią Kaede, wiecznym pielgrzymem po cierpieniach i radościach wszechświata, z nadzieją, że serca odnajdą właściwą drogę.- jej postawa wciąż była krucha i delikatna, ale jej energia zdradzała fakt, że zawsze była towarzyszką cierpień. W jej miłości można było idealnie wyczuć, że wie o tym, iż ta róża ma bardzo dotkliwe kolce. Powoli złota aura rozpływała się, jakby ulatniała na wietrze, tylko jeden malutki motyl usiadł na jej palcu.
-To pierwszy raz, jak mogę interweniować i pojawić się w świecie śmiertelników Vivian.- widać było, że jest jej przykro, sprawiała teraz wrażenie bardziej bezradnej, niż wcześniej, łezki współczucia w stosunku do wszystkich, których nie zdążyła uratować przed zdeprawowaniem… -Po prostu żyję bardzo krótko i dopiero teraz nabrałam sił. Mimo to każdego dnia słyszę rozpacz i modlitwy ze wszystkich stron, każdego dnia dawałam całą siebie, aby w cichych zakątkach pomóc otrzeć łzę. Teraz chcę dać nadzieję również czynem. Czy pomożesz mi pozbyć się zła, które dręczy wszechświat? Czy pomożesz mi obalić króla tej planety?- taka propozycja musiała szokować, podobnie jak wszystko, co młoda blondynka usłyszała podczas tego dziwnego spotkania. Mogła uwierzyć w szczerość, którą reprezentowała Kaede, ale przecież nie musiała. –Całe życie w ciebie wierzyłam Ósemko. Obserwuje twoje piękne serce już od długiego czasu. Wiem, że masz w sobie dużo walki i chcę zaoferować w zamian pomoc w odbudowaniu tego, za czym tęsknisz. Klucz jest w tobie, będę czekała aż podejmiesz decyzję wyjścia z własnego więzienia lęku i beznadziei. Dopinguję ci z całego mojego serca.- miała wielką ochotę przytulić ją, ale raczej nie życzyłaby sobie tego, więc tylko stała w stosownej odległości, obserwując ją z troską i wielką wiarą. Ostatnie łzy Kaede uderzyły o piasek pustyni.
-Jestem też w drobnych przyjemnościach, jak pyszne ciastka.- mały żart na koniec to było to...
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk0/0Cmentarz R0te38  (0/0)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Sro Lut 11, 2015 3:21 pm
Nie. To nie była Saiyanka.
Energia do tej pory mglista i niezidentyfikowana, wyraźnie trąciła czymś… Innym. Wizja miłości i ciepła jaką niosła była niewątpliwie przyjemna, ale też i obca. Dla Ósemki, w której życiu brakowało tego najważniejszego uczucia, nagła taka dawka od zupełnie nieznanej osoby dała odwrotny skutek. Albo raczej… Oprócz dziwnej nostalgii i smutku nie poczuła niczego więcej. Spuściła oczy, wpatrując w piach i przymknęła ciężkie, jakby zmęczone powieki. Nie pozwoliła sobie drgnąć, gdy Kaede znikła i pojawiła się za nią. Szelest i zapach kurzu podpowiedziały jej, że czyści zapomniany monument… Bezcelowe, patrząc na ilość piachu na tej planecie. Grób należał do córki Aryenne i Zidoracka Zahne, w rzeczywistości leżała tu potomkini Tonraka Deryth i pewnej ziemianki. A dziecko Aryenne Zahne i nieznanego człowieka, owoc chwili zapomnienia, siedziało przy nagrzanej słońcem płycie i zastanawiało czemu boli je serce.
Vivian czuła rosnące ukłucie w piersi i skroni, tak jak potęgująca migrena o nieznanym podłożu rodziła się w czaszce. Pomasowała dwoma palcami bok czoła, mięśnie lekko drgnęły. Wdech i wydech. Słuchała w milczeniu słów Bogini, nie wiedząc nawet czy jej słowa do niej trafiają - czy się im sprzeciwia czy bardziej prawdopodobne, niczego nie zmieniają… Gorycz tak wielka, że niemal czuła ją w ustach. W tym świecie zaufanie i bezwarunkowa dobroć były synonimami bezgranicznej naiwności. Vegeta gotowa jest zgładzić każdy, choćby najlżejszy promyk chęci do zmiany. I nie musiała robić tego z rozmachem. Wystarczyła codzienna beznadzieja, rozkazy wykonywane bez mrugnięcia okiem, brak empatii. Hamowanie i niszczenie w zarodku ludzkich odruchów tak zdolnie, że od wielu pokoleń bywały one nieobecne. Z dziecinną łatwością, niszczone były choćby przejawy tak zwanego współczucia, system skutecznie tworzył wyprane z uczuć maszyny do zabijania. Szare dnie wypełnione szorstkim podejściem do życia, przyzwyczajonym do trudu i samotności. Nadzieja tutaj ma kolce, bo rani tych, którzy mocno się jej trzymają, którzy do niej lgną i oferuje ból zamiast ukojenia. W większości giną z pokrwawionymi dłońmi. Inni puszczają, bo mają dość cierpienia, marazm bez oczekiwań jest dla nich lepszą opcją.
A ona..? Zacisnęła mocno obie dłonie na łodydze pełnej kolców, na której czubku kołysze się leniwie zalążek krwistego pąku. Trzyma ją mocno, by nie puścić obwiązała nadgarstki i palce mocnym sznurem, na którego splotach było wypalone kilka słów.
Westchnęła cicho i wolno uniosła głowę, patrząc na radosne jak i jednocześnie zasmucone oblicze Kaede. Łzy spływały po policzkach Bogini, spadając na gorący piach. Przymknęła znów powieki, odruchowo obejmując się ramionami. Ostatnią rzeczą jaką można by zarzucić czerwonym pustynią był chłód, lecz coś zimnego zakuło Vivian w serce.
- Łzy to droga rzecz. – powiedziała bardzo cicho jasnowłosa, nie podnosząc się nawet. – Nie lej ich marnie, zwłaszcza, jeśli z mojego powodu.
W niepozornej postaci stała przed nią Bogini wsparcia, miłości, emanująca słodkim poczuciem zrozumienia i radością. Jak mówiła była powierniczką bólu i niepowodzeń, jako Bogini przeboskimi ścieżkami losu potrafiła trafić do serca każdego… Oto zjawiła się przed udręczoną duszą, otulając ją dobrym słowem i pociechą, by ogłosić wszem i wobec walkę ze złem tego świata, mianować Vivian Deryth wojowniczką godną obalenia po tysiąckroć silniejszego od niej Króla agresywnych małp Vegety…
Zabrzmiało to jak gorzki i wyrafinowany żart, ale Kaede mówiła poważnie. Co gorsze, nie zdawała sobie sprawy, lub i nie rozumiała ich postawy. Mogła ocierać łzy i dawać nadzieje, ale tę kolczastą… Skoro jej serce było przepełnione miłością, jak mogła identyfikować się z kimś kto czuł mnóstwo cierpienia? Jeśli jest w bólach i zmartwieniach każdego, to… To czuje jego ból, ale czy dotyka ją to osobiście...? Jako Bogini wie, jak to jest gdy cierpienie dotyczy jej samej – nie przez tych, nad którymi roztoczyć chce piecze? Ktoś sprawił jej rozczarowanie, zna poczucie beznadziei, strach przed nadchodzącym dniem i smak przełykanych pośpiesznie łez?
Dość rozwodzenia się nad kwestią mentalności, egzystencjalności i uczuć Bogów. Jacykolwiek są, to Kaede patrzyła na świat przez pęknięte różowe okulary – optymistycznie, ufnie, ale świadoma, że coś tu jest nie tak. Tylko słowem i obietnicą niewiele można zdziałać, a wychodziło na to, że tak chciała naprawić nie świat a całe uniwersum. A czyn…
- Ale ja Ciebie nie czuję. – odparła cicho i beznamiętnie Vivian, podnosząc się po dłuższej chwili milczenia. Odwróciła głowę patrząc na „swój” grób – Nie rozumiem i może nigdy nie zrozumiem. Matka też mówiła, że każdą myślą jest przy mnie, że mnie wspiera… Mówisz to samo. To dlaczego… Dlaczego, za przeproszeniem, niczego… Nie. Czułam?
Zacisnęła mocno pięść i przygryzła wargę. Jakim prawem mówisz, że byłaś w łzach, gdy jedyne co czułam to gorzki i słony ich smak? Samotność jest samotnością przez to, że jest się właśnie samym, nikt duchem nie towarzyszy. A ból… Cholera jasna, przecież zawsze o to mi chodziło, żeby znosić go w osamotnieniu i nie przysparzać go innym…
- Wierzę w Ciebie, dasz sobie radę. Wytrwasz, jestem z Tobą. Nie było dnia, żebym o Tobie nie myślała. –halfka mówiła bardzo spokojnie, głosem tak pozbawionym uczuć, że wydawał się suchy jak wiór. – Nieprawda. Nie czułam tego. Gdzie w takim razie byłaś, gdy jako smarkacz dzień w dzień dostawałam po gębie? Gdzie byłaś, gdy musiałam stać wyprostowana i dumna, choć w środku kuliłam się ze strachu? Gdzie byłaś, gdy umierałam wśród zgliszczy dwa lata temu?
Vivian odwróciła się bokiem i kopnęła delikatnie niewielki kamyk. Turlał się po zniszczonej dróżce z cichym terkotaniem, tak wyraźnym w nagłym milczeniu, że brzmiało to jak głośne kroki. Wbiła dłonie w kieszenie głęboko i schowała pół twarzy za kołnierzem jak za murem.
- Nie zrozum mnie źle. To są czcze wyrzuty, bo… Mnie to nie obchodzi. Roztkliwiam się bardziej dla zasady, że nawet jeśli byłabym tego świadoma, to sińce bolałyby tak samo. Musiałam wytrwać sama i dalej będę trwać. Może i to prawda, że myślałaś o mnie i dawałaś mi swoją nadzieję, ale to na pewno nie była rzecz, która kazała mi za każdym razem podnosić się z ziemi i iść dalej. I nie będzie. O mnie się nie martw, to może być droga do autodestrukcji, ale co najwyżej zranię sama siebie. Nikt nie będzie po mnie płakał. Trochę mnie denerwuje mówienie, że ktoś o mnie myślał, gdy tego nie odczuwałam… Nie wiem wtedy, jak się ten ktoś zachowa gdyby coś mi się stało. Jestem jedną z wielu, mięsa armatniego, może nieco bardziej doświadczonego od reszty. Nic się nie stanie jak zginę. Dlatego właśnie walczę i nie uciekam z pola bitwy. Paradoksalnie, czuje się lepiej, wiedząc, że moja śmierć nic nie zmieni, ale czyny już tak. Jeśli nie ja, to kto? Zawsze wstanę i będę walczyć dalej, bo… Lubię robić wrogom na złość.
Twarz nie zmieniła wyrazu, nie zdradziła się żadnym grymasem, ale lodowa obręcz ścisnęła jej serce gdy to mówiła. Przecież to prawda. Przecież to prawda!
Czy tylko ja znów kłamię..?

- Jeśli chcesz pomóc, to skup się proszę na tych, do których Twoje słowa trafią i im pomogą. – mówiła już z cieniem… Smutku, ale na pewno nie z wyrzutem. – Bo potrafisz im pomóc. Niesiesz ulgę i radość – może jestem wyjątkiem, że tego nie czuję, ale widziałam osoby, które w bezgranicznej wierze, że ktoś się nimi opiekuje znajdowały oparcie. Dawało im to siłę oraz nadzieję. Jeśli tak potrafisz ich ukoić, to dobrze. Jeśli tylko tak… To już gorzej. Często trzeba czynu, bo co z tego, jeśli pozwalasz znosić ból z uśmiechem, jeśli prowadzi on do śmierci? Tak, mam żal, który rozpłynie się bardzo wolno. – znów kopnęła kamyk. – Żal do Bogów, za to, że stworzyli nasz świat i zostawili samem sobie. Pierwsza ingerencja i dokonuje jej młoda Bogini. Nie wiem jak u was liczy się wiek, ale choć mogłaś obserwować Vegete, bycie tutaj jest czymś zupełnie innym niż przyglądanie się z boku. Podziwiam Cię. To nie ironia. Trzeba dużo samozaparcia by chcieć odmienić tę przeklętą planetę.
Natto spojrzała w czerwone, krwiste niebo. Żar ustępował z wolna i zelżał, ale gorącą parą otaczał całą Vegetę. Czerwone piaski kryły olbrzymie robale kryjące się wśród wydm i skał. Wzniesienia kryły kilka wiosek, parę miast a w największym z nich Akademię oraz Królewski Pałac z zasiadającym na tronie Zell’em Juniorem. Król, władca, tyran Vegety. Sprawca całego zamieszania. Vivian nie chciała nikogo nienawidzić, ale coś czuła, że w przypadku jego, nie jest w stanie pohamować negatywnych uczuć.
- Masz plan Bogini? Wiesz jak pokonać Zell’a, znasz jego słabe punkty, masz pomysł jak dostać się do Pałacu? – na niebie nie było ani chmurki, dziewczyna wolno zrobiła głęboki wdech. – Zell jest najsilniejszy na tej planecie, być może i części tego uniwersum. Załóżmy, że ruszymy na niego… Nie ma pewności, że wygramy, choć przecież wojownicy mało kiedy się tym kierują. Czy nazwać można wojownikami zgraję małp z przerośniętym ego, nie wiem… Jeśli wygramy, trzeba obwołać nowego Króla. Wprowadzić zmiany, wymienić urzędy, elita się zbuntuje. Może dojść do powstań, walk, bezpodstawnych aktów przemocy. Biedni będą chcieli opieki i więcej praw, bogaci będą chcieli odzyskać swoje pozycje. Konflikt rodzić będzie konflikt. Wygrana zawsze jest okupiona krwią a tutaj zrodzi chaos. To może być gorsze niż samo starcie z Królem. Dasz radę nad tym zapanować?
Vivian nie była taktykiem, ale życie nauczyło ją brać pod rozważanie każdy scenariusz i zawsze spodziewać się najgorszego. Lepiej się miło zaskoczyć niż boleśnie rozczarować. Tym sposobem stawiała życiu niską a sobie wysoką poprzeczkę. Uśmiechnęła się lekko kącikiem warg i podrapała za uchem Falcona, który wiernie tkwił obok niej. Zwierzak rozumiał każde słowo… Ciekawe co sobie teraz o rąbniętej halfce pomyśli.
- To w najlepszym przypadku. Jeśli przegramy, nasza śmierć będzie łaską. Jeśli nie zginiemy w walce, wywleką nas na publiczną egzekucję. Żadnego honoru, zabiją nas jak zwierzęta, zlinczują, będą się pastwić aż zaczniemy błagać o śmierć. Zell jest okrutny. Co gorsza, w zimny sposób. Mu to nie sprawi przyjemności, uzna to zwyczajnie za konieczność pokazania, jak skończą zdrajcy. Potem zacznie szukać powiązań. Rodzinę, kto kogo znał, kto z kim się przyjaźnił i profilaktycznie, ich pozabija. Może zabije nawet tę kadetkę którą widziałam jeden raz w życiu na sali i z którą rozmawiałam przez pięć minut. Tylko dlatego, że to ze mną rozmawiała. Wprowadzi więcej zakazów. Podniesie rygor. Będzie coraz gorzej i gorzej, aż to kim się urodziłeś będzie rozsądzało o życiu i śmierci. Halfy, biedniejsi, słabsi – wszyscy zginą. Przetrwają najsilniejsi, Ci najbrutalniejsi i bez skrupułów. Jesteś gotowa na takie konsekwencje? - pokiwała sennie głową, szukając w pamięci zagubionej myśli. - Wiem, że April ufa Ci bezgranicznie. Pod zmienionym imieniem i z Tobą u boku wróciła do Akademii za którą nie przepada. Chce Ci pomóc pokonać Zell’a, mówiła mi o wojnie, o planie zniszczenia jakiejś planety. Czemu ta konkretnie planeta pchnęła ją do tego, nie wiem, przecież Saiyanie co dzień dodają nowe pozycje na liście wybitych planet oraz ras… Nie to jednak chciałam zaznaczyć. Ona Ci ufa i jest Ci oddana. W walce pójdzie za Tobą w ogień… Może zginąć. Jest na to pewnie gotowa, chce walczyć. I sama może nie mieć żalu za swoją śmierć w dobrym imieniu, Ty możesz płakać za jej ofiarą, ale jak wytłumaczysz to innym? Będziesz w stanie spojrzeć w oczy Kuro i powiedzieć, że to przez Twoją ideę osoba którą kochał nad życie dobrowolnie zginęła? Modlitwa ani dobre słowo go wtedy nie ukoi. Tak samo dzieci w wiosce, Kurokary i tych, którzy ją znali i kochali. – umilkła raptownie i spuściła wolno głowę. –Tak będzie z każdym, kogo poprosisz o pomoc. Zell robi to samo, ale jest o wiele bardziej wyrachowany i nie przebiera w środkach oraz trupach by dopiąć swego. A ja… Mogę Ci pomóc, nie ryzykuje życiem niczyim poza własnym, jednak miałam plan. Nie jestem silna na tyle, by walczyć z Królem. Chciałam dojść do władzy będąc w armii by zdobyć odpowiednią pozycję. Mogłabym wtedy udzielać się w radach, ustawach, przekonać do innych poglądów i zmienić coś… Od wewnątrz. Do tego trzeba czasu i praktycznie całe moje życie w wojsku jest od tego uzależnione. Bo to jest mój cel. Jeśli teraz go rzucę i pobiegnę za Tobą, to nad czym tak długo pracowałam runie jak wieża z klocków. Nawet jeśli przeżyję, będę nikim, śmieciem, ścierwem, nie będącym w stanie zmienić niczego a na pewno nie Vegety.
Prosisz o wiele Bogini. To kwestia wiary by Ci zaufać i pójść za Tobą, ale wątpliwości będą zawsze.

Kolejny kamyk. Cisza była ciężka jak ołowiana płyta, którą ktoś zrzucił na głowę halfki. Migrena rosła. Vivian nigdy w swoim życiu nie była tak poważna, nigdy tak wiele nie mówiła. Nie zwierzyła się do tej pory nikomu ze swojej postawy ani celu, ale chciała przedstawić swoje racje oraz myśli. Odsłoniła swój algorytm myślenia. Jeśli Bogini będzie w stanie rozwiać obawy czymś innym niż "Otaczam Cię miłością, uwierz we mnie, zaufaj sobie" może do czegoś dojdzie. Chłodna kalkulacja pochodziła z czystych emocji, niepewności oraz… Troski. Jeśli Kaede faktycznie chce rzucić się na Zell’a, trzeba pomyśleć o konsekwencjach. Ostatnią rzeczą jaką Vivian by chciała było przysporzenie innym cierpienia przez własną głupotę czy niepowodzenie. A starcie z Królem małp do tego prowadziło…
- To za czym ja tęsknię i czego chcę, nigdy nie miało znaczenia. Jednostka nie liczy się wobec ogromu. Mam za to pytanie... Czego ode mnie oczekujesz? – odetchnęła głęboko i odwróciła się do ciemnowłosej, patrząc na nią spokojnie, czujnie.
Kanade
Kanade
Ciasteczkowa Bogini
Liczba postów : 715
Data rejestracji : 29/10/2012


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk1000/1000Cmentarz R0te38  (1000/1000)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Sro Lut 11, 2015 11:16 pm
Słuchała z uwagą, obserwując jak mury wokół serca Vivian opadają, odsłaniając jej prawdziwe uczucia i poranione serce. Tak wiele żalu, który jak wirus trawił ją przez lata…
-Nieprawda co?- dziewczyna nie wierzyła, że ktokolwiek ją wspiera, bo nie czuła. Typowo ludzki odruch serca, które żyje w urazie, wmawiając sobie, ze ma do tego prawo, do bycia śmiertelnie obrażoną. W bardziej rozwiniętej formie pojawia się brak wybaczenia sobie i wszystkim, którzy rzekomo za to odpowiadają. Ostatecznie rodzi się złość i nienawiść. Tak wygląda ścieżka zdeprawowania, przez którą przeszedł król tej planety i wielu innych, którzy zaczynali w ten sam sposób. Obwiniając wszystkich o całe zło, ale ni robiąc kroku, który by pomógłby im być szczęśliwi. Budują mur, zamiast go otworzyć. U niektórych za późno, aby rozbić mur, ale nie w tym przypadku. –Nadal żyjesz, więc jak możesz stwierdzić, że kłamię? Czujesz się samotna, co jestem w stanie doskonale zrozumieć. Pracuję nad każdą istotą we wszechświecie, a ostatecznie żadna o mnie nie pamięta, gdy wychodzi na prostą. Raczej niewielu wspiera mnie, zwracają się w modlitwach z prośbami, ale nikt nie zapyta o mnie. Moja miłość jest nieodwzajemniona, mimo to nie buduję muru wokół siebie. Zdecydowanie ze wszystkich żyjących, to bogowie są najbardziej samotni. Wiem co to ból, który dotyka osobiście, aż do szpiku kości.- spojrzała raz jeszcze z pełną troską na blondynkę. Nie rozumiała, dlaczego stworzenia niezależnie od razy mają tendencję do wpadania w beznadzieję i zbytniego użalania się nad tym co było. –Cały czas toczę walkę z siłami, którym zależy na pogrążeniu wszystkich w braku miłości, na totalnym zdeprawowaniu. To bitwa, o której śmiertelni nie wiedzą, a za późniejsze skutki obwiniają mnie i moją rasę. Co ja wiem o upokorzeniu? Gdzie wtedy byłam? Cierpiałam znacznie bardziej i walczyłam, aby siły wywołujące majina nie zawładnęły kolejną osobą. Sama non stop dostaje upokorzeń…- mimo zdecydowanej wypowiedzi, jej głos wciąż był ciepły, jak matka która pokazuje, że w cichości jej zadań jest dużo ukrytej miłości. –Sama uważasz, że twoje cierpienia były ponad siły, a mimo to wciąż żyjesz i dajesz sobie radę. Ale nie musisz wierzyć, że było w tym moje wsparcie, przywykłam do samotności… Nie jest ważne to co było, osądzisz w swoim sercu, czy byłaś sama, czy nie, skoro moje świadectwo jest za słabe. Ważne jest tylko to, że może być inaczej, możesz doznać szczęścia, o którym marzysz, rozbić więzienie. Już teraz twoje serce odczuło nowe ukłucie nadziei, przed którym próbujesz się wycofać.- zaczęła zwracać uwagę na prawdziwe uczucia Vivian i jej wnętrze, bo sprawy bogini nie były tak istotne. Kaede mogła nawet zginąć, żeby doprowadzić kogoś, do pobudzenia serca na właściwe tory. Podeszła bliżej, aby pokazać, że w jej oczach jest szczerość i nie kłamie opisując swoją sytuację. Gdyby Ósemka wiedziała jak wiele osób się za nią modli i jak jest ważna…
-Dla mnie jesteś kimś więcej niż mięso armatnie, twoje życie ma ogromną wartość i znaczenie, zachwycam się twoim sercem. Jedyne czego chcę dla ciebie, to żebyś żyła w pełni szczęśliwa. Ty i miliardy innych stworzeń.- przesłała kolejną wizję. Wraz ze złotymi motylami, ujrzała szczęście dusz, których pamięć uczciło te miejsce oraz wielu innych, ze wszystkich zakątów. Świat, gdzie nie ma już bólu, a każdy ma uśmiech na twarzy. -Możesz iść drogą autodestrukcji tak jak do tej pory, albo otworzyć się na szczęście dzielone z innymi. To tylko twój wybór, mnie może nawet nie być w twoim życiu, bylebyś spojrzała trochę optymistyczniej.
Mimo wszystko Kaede cieszyła się tym, że rozmówczyni wypowiada swoje żale. *To dobrze, że nie blokuje swojego serca i otwarcie mówi o tych wszystkich tragediach…*Żal do bogów… Ale co mieli zrobić? Zniewolić wszystkich? Ile razy jeszcze usłyszy te zarzuty, że nic nie robią, podczas gdy tak naprawdę, to wybory śmiertelnych niszczą idealny świat.
-Mogę jedynie wpływać na decyzję stworzeń, zasiać ziarnko w sercu, które być może wykiełkują. Ale to wasz świat. Czy można obwiniać bogów za to, że istnieje zło? Tylko wtedy, gdyby nie było wolnej woli. Daliśmy wam najlepszy świat jaki mógłby być stworzony, to nie my przyczyniliśmy się do jego deprawacji. Pokazuje to nawet rasa saiyan, osiągająca przemiany na wyższy poziom z powodu miłości do kogoś i woli ochrony tego, co piękne.- była trochę zmartwiona, że tak często przypisują winę zaświatom. Przecież może tylko tyle, na ile pozwolą inni… Nikogo nie zmusi do kochania, a to brak miłości, odwrócenie się od niej jest przyczyną takiego stanu rzeczy. –Na szczęście jest wiele osób, których serce wybiera dobro, po cichu rozpoznają podpowiedzi. Wierzę w nich wszystkich i jestem gotowa nawet poświęcić swoje istnienie, aby zmienili oblicze tego świata. April, Kuro, a nawet twój trener i wielu innych. Ty też masz ten potencjał. Wierzę, że dobry impuls i pragnienie szczęścia spowoduje, że będziecie w stanie wyeliminować zło.
W głowie Vivian wciąż panował chaos, nawet gdy nie chciała tego przyznać, to poruszyły ją słowa Kaede. Ale nie wyleczyły z pesymizmu. W krótce zaczęły się teksty typu, co będzie gdy… Miała rację, to nie byłoby dobre dla wszystkich, gdyby rewolucja się nie udała, jednak…
-Zell i tak zabije wszystkich. Niepotrzebnych pobratymców usuwa. Nawet silnych, zabija i ogłupia. Czas położyć temu kres, dopóki nie pożarł was do końca. Dopóki jeszcze masz w sercu trochę nadziei.- naprawdę tylko ona to widzi? Co jest, że nikt nie wpadł na powagę sytuacji? –Vi, nowy ład będzie wymagał wiele pracy, ale prawo Vegety jest jasne, nikt nie ogłosi rebelii, ewentualnie wyzwie króla na pojedynek, co jest trudne i wymaga przeprawy przez cały pałac. Oczywiście nie wtedy, gdy ma się ze sobą kogoś z teleportacją. To nie ja będę musiała zapanować nad czymkolwiek, to wasz świat i wasze prawo do szczęścia. Macie te prawo, chyba że pozwolicie, aby ktoś zły wam je odebrał. Podobnie strategia rebelii. To Red ją ułoży, a nawet już podjął właściwe kroki.- niepewność nie znikała z twarzy rozmówczyni. Na dodatek znów zostało jej zasugerowane, że to jej intrygi nakręcają sytuację. -Nikogo nie posyłam na śmierć, nikt nie umrze. Moje idee? Nikt nie walczy o nie. To co proponuję, to udział w chwyceniu waszego szczęścia. Rani mnie, że ci których kocham cierpią, proponuję wam to zmienić. Nic co łatwe nie jest wartościowe. Są narzędzia magiczne, które przywrócą życie każdemu w razie najgorszego.- ugryzła się w język trochę za późno, wyjawiając jeden z sekretów. Odwróciła się odchodząc trochę dalej, dając do zrozumienia, że nie będzie naciskać. Zostało tylko jedno.
-Twoje pragnienia mają dla mnie ogromne znaczenie. To lepsze niż twoje ówczesne Życie. Prawda jest taka, że nie musisz iść za mną, idź za tym, czego naprawdę chcesz, a serce samo wejdzie na ta drogę, o którą mi chodzi. Musisz przyznać, że nie brzmi źle.- zrobiła krótką przerwę. –Odblokuj swoje serce i zrób to, do czego cię wzywa. Zawsze będę cię wspierać. Jeśli chciałabyś się skontaktować, usłyszę cię. Jestem sercem operacji, ale mózgiem jest czerwony trener. Wiem, że masz dość takiego życia, idź za tym, co naprawdę czujesz, pamiętając, że twoje życie jest bardzo ważne dla wielu osób. Powodzenia Vivian.- po tych słowach bogini zniknęła do kolejnej duszy.

ZT--> Chyba do Raza

avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk0/0Cmentarz R0te38  (0/0)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Pią Lut 13, 2015 10:13 pm
Gdzie tu była obraza?
Gdzie foch, gdzie uraza, którą Vi miała żywić do wszystkich naokoło? Miała żal, ale nie czuła się obrażona własną egzystencją, choć samo jej życie było kpiną. Jeśli już się wściekała, jeśli już naprawdę miała być zła i zrzucać wszelkie winy na kogoś, to tylko na siebie. Nikt z jej głupoty, braku doświadczenia czy słabości nie powinien cierpieć. Nie teraz ani nigdy. Nie pozwoli na to.
- Dajesz wszystko, w zamian nie oczekujesz niczego. Z tego powodu cierpisz. – odezwała się wolno Vivian. Trochę jak ja.Jesteś Bogiem, dla wielu abstrakcyjną figurą. Bytem absolutnym, kimś, kto wydaje się śmiertelnikom istotą, której nie dotyka ból i codzienne zmartwienia. Nieomylna, przepotężna i wyjątkowa, tak bym sobie wyobrażała Boginię – a mam przed sobą dziewczynę, drżącą od współczucia i łez. Jeśli tak jak my, szare istoty, jesteś napiętnowana uczuciami, jeśli wiesz, jaki trud to niesie… Dlaczego nikt nie wie? Może łatwiej znalazłabyś wsparcie, ktoś by się martwił, odwzajemnił Twoją miłość… Robisz wiele dla istot, które nie są świadome Twojego istnienia ani poświęcenia. Po cichu, zza kulis ratujesz ich, co jest o wiele lepszą alternatywą niż spłynięcie z nieba na ognistym rydwanie w towarzystwie armii aniołów, przynajmniej moim zdaniem. To również godne podziwu, ale utajniony altruizm może być przyczyną Twojej zguby. Niektórzy nie docenią. Inny wezmą całą rękę zamiast palca. Jeszcze inni zareagują wrogością. – współczucie i litość są o tyle kłopotliwie, że trudno powiedzieć której jest które. A Saiyanie szczególnie nie cierpią łaski… - Mam świadomość, że mówiąc to, możesz nawet się nie zastanawiać nad moimi słowami. Co ja mogę w końcu wiedzieć, jak trudne są boże obowiązki? Jestem tylko żołnierzem. Jednakże, utożsamiając się z nami, z nad wyraz rozwiniętymi zwierzętami szarganymi instynktami czy nie stracisz boskości? To straszny paradoks, ale zniżając się do naszego poziomu, gdy jesteśmy wypełniani takim samymi rozterkami, przestajecie być istotami nieomylnymi. Jak powierzyć się komuś, kto okazuje strach? Stracicie na autorytecie, bo jak szukać opieki i wsparcia u kogoś, kto popełnia ludzkie błędy?
Nazwać to gorzką ironią czy odbiciem w popękanej tafli lustra? Bogini Kaede miała z Vivian kilka wspólnych cech. Po cichu znosiły cierpienie, nie upraszając się o uwagę i współczucie. Ich brak bolał, ale znosiły to dzielnie, halfka wręcz od niego uciekała, nie mogąc znieść martwienia się o własną osobę. Nie chciały nikomu przysporzyć cierpienia. Starały się jak mogły wykonać najlepiej swoją pracę. Różnił je strasznie pogląd i postawa życiowa. Bezgraniczna wiara Kaede mogła być godna podziwu bądź politowania, zależnie od punktu widzenia… Vivian nie patrzyła tak ufnie w przyszłość.
- Nigdy nie powiedziałam, że były ponad moje siły… Może i były, sama już nie wiem. Wytrwałam mimo to. I nie chodzi, szlag, o to, że mnie to dotknęło. – kopnięty kamyk pofrunął daleko na pustynie. – Nie rozumiem, czemu innych to spotyka. Walczyłam, próbowałam, chciałam ich uratować… Jakbym próbowała złapać dym. Mam wypalony widok ciał na powiekach, widzę to ilekroć zamknę oczy. Ich ból. Już wolałabym ja tam leżeć… Ja mogę cierpieć. Wytrzymam.
O czym ona…
Odczuła nadzieję, przed którą chce się wycofać? Może doznać szczęścia, którego pragnie? Co to miało niby być, co..? Wspomnienie ciepła i spokoju… Jak na zawołanie coś uderzyło duszę Vivian. Nie było to metaforyczne ukłucie nadziei, lecz kilka wbijających się, gorących szpilek, wywołujących lekki rumieniec na policzkach. Oczy zasnuła ciepła mgła, gdy ból w czaszce nasilił się zamazując wizję. Potarła chorobliwą czerwień na twarzy, potem skroń, wyglądając raczej jakby dopadł ją nagły atak gorączki. Uciekała… Nie prawda. Wytarła odruchowo krople potu na skroni, klnąc w duchu na dziwny ból w sercu. Trzymała zdrowy dystans do wszystkiego co się działo. Co było na Ziemi, tam miało zostać… Na Vegecie roztkliwienie może doprowadzić do czegoś paskudnego. Robiła dwa kroki w tył, odsuwając się od tych myśli, lecz coś w niej lgnęło do ciepła. Brakowało jej czegoś. I to było cholernie przykre… Zachwiała się lekko, gwałtownie unosząc dłonie i ścisnęła nimi głowę. Dreszcz przebiegł przez ciało, na twarzy odbił grymas bólu. Dziwne poczucie winy rozsadzało jej głowę, ale zdeptała je i wepchnęła głęboko w podświadomość. To nic, to nic, to nic…
Vivian przetarła szybko powieki i wolno wypuściła powietrze. Płuca były nasączone czymś gorącym, oddech palił. W ustach na moment zaschło, ale dawka tlenu pomogła w uporaniu się z pewnymi zawrotami głowy. Migreny to nie odegnało. Może przez tę chwilę bólu skupienie rozproszyło się i minęła dobra chwila nim halfka zrozumiała słowa, które do niej dochodziły.
Wdech i wydech. Umysł dalej pracował na wysokich obrotach.
- To nie tak… – uspokoiła się i wepchnęła znów dłonie do kieszeni. – Daliście nam świat, którym sami zarządzamy, ale jesteśmy słabi. To nasza rola by udźwignąć wszystko i dbać siebie nawzajem… Jednak w świecie, w którym jestem, Ty postanowiłaś w końcu zainterweniować. Czemu? Czyżby deprawacja sięgnęła takiego poziomu, że już nie mogli tam na górze na to patrzeć? Przepraszam za gorzki ton, ale tego nie rozumiem. Kochasz nas, wspierasz, mówisz o miłości, którą faktycznie nie wszyscy w sobie odnajdują. Nie mówię, byś machała nam przed oczami wielkim drogowskazem jak mamy iść, ale trzeba czasem przypomnieć co jest dobre a co złe. Skoro Bogów boli zło w naszych sercach, dlaczego tylko patrzą i szepczą? Coś mi to przypomina… Jak rodzice, którzy dali dziecku szczeniaka. Świadomi, że ich pociecha znęca się nad psem i go katuje, dopiero gdy zwierzak był ledwo żywi zdali sobie sprawę, że powinni dziecko sami upomnieć zamiast tylko po cichu mieć nadzieję, że się opamięta. Tak to widzę. Nie mówię jednoznacznie, że wszyscy tacy są i macie nas lać rózgami, ale wystarczy upomnieć, rozejrzeć się wokół, by wiedzieć o kim mowa. – zamilkała na moment. – Kuro i April są dobrzy. Trener też, na swój sposób, to jedyna osoba z władz, której tu ufam. A zło? Czy w świecie nie powinna istnieć równowaga? Równowaga to obecność i dobra i zła, bo czym jest radość bez łez? Nic nie jest czarno-białe Bogini. Nic. Czasem Ci dobrzy robią straszne rzeczy. Ujmę to tak… Źli robią złe rzeczy bo chcą i mogą. Dobrzy, bo nie mają wyboru. Ja nie jestem ani dobra, ani zła… Więc mam przerąbane, bo nic by mnie nie usprawiedliwiło.
Potarła powieki. Kogo to by obchodziło? Zell jest zły – zabójstwa i paskudne numery to jego specjalność. W zimnym rozrachunku można powiedzieć, że należało się takich rzeczy po nim spodziewać. Dobrzy czasem dokonują wyboru między klasycznym mniejszym a większym złem. I nie ma trzeciej opcji. Muszą to zrobić, by zapobiec większej fali nieszczęścia… Wizerunek rozdartego bohatera, który boi się podjęcia ryzyka, ale zwycięstwo zmazuje ohydny czyn. Za to Vivian, cokolwiek zrobi zawsze musi się tłumaczyć. Co z tego, że przed sobą?
- Zell to marionetkarz. On tylko pociąga za sznurki, a całe oddziały będę gotowe oddać za niego życie. Nie zabije wszystkich, ma plany, które każą mu oszczędzać wybranych. Pozbywa się silnych, bo ma do tego prawo. Takie są zasady Vegety, dla żołnierzy, którzy go zawiedli jest przewidziana tylko śmierć. I nie ogłupia. Manipuluje. Żaden z nich nie chodzi z zamglonymi oczami obijając się o ściany. Są święcie przekonani o jego racji, mają to wdrukowane głęboko w szarych komórkach, że Król jest nieomylny i do ostatniej kropli krwi będą za niego walczyć. Nikt ich do tego nie zmusił. Uznają to za zaszczyt, za chwałę i obowiązek. Moim zdaniem jest to gorsze od jakiegokolwiek fanatyzmu. – potarła powieki. Ile razy słyszała wiwaty na cześć Zell’a, jak długo oczy raziły portrety znienawidzonego władcy? Nie cierpiała go. Za to, co zrobił Aryenne, Siedemnastce i Axdrze. Za to, że ma za nic swój lud. Za to, że życie dla niego jest mniej ważne niż garść piachu. – Znów Cię nie rozumiem. Interweniujesz, zachęcasz do sięgania po to, co pragniemy, a gdy mamy zająć się tym chaosem, mówisz, że to nasz świat. Może źle się wyraziłam, nazywając to Twoimi ideami, ale to jest przecież Twoje pragnienie, byśmy my sami uzyskali to, czego pragniemy. Czy spokojem czy wojną. Innej drogi na Vegecie nie będzie, rozpęta się piekło i pewnie dobrze o tym wiesz… A jednak powtarzasz, że to nasze wybory. Możesz być czynnikiem, który przyśpieszy podjęcie decyzji do buntu, ale może ten bunt potrzebował czasu? Może czas, dojrzewanie do decyzji, przygotowania potrzebują jeszcze z kilku lat, a nagły zryw spowodowany impulsem, dziecinnym kaprysem spowoduje kryzys? Co, jeśli April zginie, wierząc, że uda się coś zmienić a tak naprawdę nie będzie dość silna? Co, jeśli zwyczajnie nie jesteśmy gotowi? Co, jeśli w pierwszym szeregu, który ma zdławić buntowników, poślą mnie? Mam ją zabić, z rozkazu Króla? Prędzej sama obetnę sobie głowę. Rozpęta się chaos, wiadomo, prędzej czy później do tego dojdzie… Wybacz mi, że to mówię Bogini, ale tworzysz zamęt, nad którym ciężko będzie zapanować. Co gorsza, bronisz się tym, że działasz z miłości do nas. Miłość czasem boli, wiesz? Rozsiejesz w nas nadzieję na lepsze jutro, ale pozostawisz nas w krytycznym momencie, tłumacząc się, że to już nasza robota. Odejdziesz, mówiąc, żebyśmy sami po sobie posprzątali. Dalej nie odpowiedziałaś na moje pytanie Kaede, czy będziesz w stanie spojrzeć Kuro w oczu jeśli April zginie. Czy będziesz w stanie pogodzić się ze śmiercią, której można było uniknąć? Boli Cię to, że umrzemy… A wiesz ile ofiar pochłonie bunt? Ile po nim zamieszki zdławią żyć? To nie ja będę musiała zapanować nad czymkolwiek. Dla mnie to się nazywa ucieczka od odpowiedzialności. – narzędzia magiczne..? Zamierza wskrzesić połowę planety, od tak, jakby nic się nie stało..? Vivian poczuła dziwną złość, w oczach błysnęła czerwień towarzysząca furii – Przywrócić życie? I co?! Życie to nie zabawka! Mamy iść na pewne stracenie, bo nawet jak spieprzymy sprawę, to da się nas wyrwać z grobu i hajda, dalej się bić?! Chciałabym wskrzesić tych co polegli w walce albo w wyniku katastrofy, ale inaczej tak to nie działa. Gdyby dało się każdego wrócić po śmierci, walka byłaby niczym, śmierć również. To by straciło znaczenie. Płaczesz po nas, a gdy przychodzi co do czego wskrzeszasz i mówisz, byśmy gonili za marzeniami dalej, aż do skutku? Nie martw się bólem, niepowodzeniem i cierpieniem i tak dostaniesz kolejną szansę gdy wyrwiemy Cię z łap kostuchy. To tak nie działa! Powiem Ci coś Bogini. Życie ma jakąś wartość, to nie jest wyścig, a my może i jesteśmy pionkami, ale nie patrz na nas w taki sposób. To musi być wygodne. Pomaga uspokoić sumienie, że gdy trafimy do piachu zawsze można włączyć jakiś boski wynalazek i będzie po sprawie, prawda? Nie trzeba czuć się odpowiedzialnym za czyjąś śmierć, skoro można zaraz przywołać do żywych. Jeśli chcesz być przewodnikiem zbłąkanych dusz, wiedz jaki to jest ciężar prowadzić ich do walki i jak bardzo boli strata, ile jest wart każdy wojownik. Działać sobie możesz w imieniu miłości, lecz w innym przypadku, będziemy dla Ciebie tylko narzędziami. Tak jak dla Zell’a.
Rozsierdziło ją to, lecz jak to miała w zwyczaju tylko karminowy kolor tęczówek i nieznacznie podniesiony głos zdradzały złość. Twarz była bladą maską. Oparła przedramię o czoło jakby chroniąc się przed słońcem, lecz ukradkiem otarła łzy zbierające się w kącikach oczu. Ona, ona… Nie można od tak wskrzeszać poległych! Vivian dałaby wiele by jej brat, by Vernil, by wiele osób których była świadkiem śmierci żyły. Jednak nie chodziło o to, ale o pewną niepisaną zasadę. Jakim prawem wskrzeszać kogoś w taki sposób? W razie najgorszego!? Niby było to chwalebne, ale… Cholera, przecież nie ginie się po to by wstać z martwych tylko po to, by komuś nie śniły się koszmary po nocach!
- Jest różnica pomiędzy tym czego ja chcę a tym co musi być zrobione. Jestem tchórzem. Gdybym chciała, rzuciłabym to wszystko, uciekła i udawała, że nigdy by mnie to nie dotyczyło. Boję się, ale nie zrobię tego. Bo ktoś musi walczyć. To odwaga czy jej złudzenie? Nie wiem, nie chcę wiedzieć, ale zostanę. – zamknęła mocno powieki, gdy Bogini wypowiedziała swoje pożegnanie i znikła. –Jak nie ja, to kto?
Na ostatnie pytanie odpowiedział tylko szelest piachu i ciche wycie Falcona.
Vivian stała dłuższą chwilę patrząc się tępo przed siebie, łzy spływały wolno z jej policzków. Było jej słabo. Spotkanie z Kaede ujawniło wiele faktów a także wątpliwości, rzeczy których nie wiedziała o Akademii czy nawet sobie. Trzęsła się, zachwiała i usiadła raptownie na stare miejsce obok nagrobka. Opuściły halfkę siły, gdy skuliła się i wydała z siebie ciche, niekontrolowane łkanie. Pies wcisnął swój łeb między jej ramiona i dziwnym odruchem dziewczyna przytuliła się do niego, gubiąc łzy w gęstym, błękitnym futrze.
- Powiedz Falcon… Czy tylko ja gadam takie pesymistyczne głupoty… Czy przyszłość naprawdę maluje się tak czarno? – zapytała cicho a zwierzak mruknął z wyrzutem, jakby ganił ją za te myśli. Uśmiechnęła się niepewnie – Tak, wiem… Beznadziejna jestem, nie?
Siedziała potem opierając się o kamień, z głową bacznie obserwującego ją Falcona i lekko gładziła po futrze. Oczy wbiła w ziemię, pozwalając by wyschły od łez i by chaos w głowie przyjął odpowiedni dla niej, nieobecny stan. Ból w sercu i głowie malał, pozostawiając większe niż dotychczas uczucie niepokoju.
Nadchodził bunt. Vivian nie spodziewała się, że Czerwony Trener stoi za przygotowaniami do walk, niemniej nie zdziwiło ją to. Ze wszystkich osób jakie znała, to właśnie Przełożony, Kaede i April na pewno wezmą w nich udział. April nie będzie sama, spodziewała się może Kuro, lecz czy on zaryzykowałby życiem swoim i ukochanej? Czy ojciec nie odciągnąłby go od walki, czy poparł, czy może o tym nic nie wie? Rodzica Saiyana Vivian miała przyjemność spotkać zaledwie kilka razy. Był tym przykładem, który przedstawił jej kiedyś Trener. Dumą rodziny nie wyżywisz. Bunt… Czy jego wioska byłaby bezpieczna? Kurokara pewnie o to zadba ale Zell mógłby kazać zmieść ją z powierzchni Vegety, gdyby tylko się dowiedział, co się dzieje. Trener musiał zbierać ludzi do walki… To się nie trzymało faktów… Oddział Specjalny miał chronić Króla, słuchał się go i bezpośrednio Czerwonego. On ich wybierał sam, także… Może to Oddział Specjalny z jeszcze jednego powodu, którego władca nie jest świadom? Red wiedział więcej, jeśli tylko się uda, to Ósemka będzie musiała zamienić z nim kilka słów. Vivian znów rozbolała głowa od tych domysłów. Tak naprawdę, nie mogła być pewna, że jakikolwiek z jej domysłów się spełni… A także nie mogła mieć pewności, że żadna z tych wątpliwości nie zaistnieje.
Bunt. Wśród tych intryg, podchodów oraz spisków Vivian poczuła się nagle zagubiona. Pragnęła świętego spokoju, gdzieś daleko od tej przesiąkniętej pretensjami oraz krwią planety, ale wiedziała, że będzie walczyć. Mogła wypierać się tych cichych marzeń, ale poczucie obowiązku kazało odciąć się od nich w tej właśnie chwili. Decyzja została podjęta już wcześniej. Nim rozmawiała z Kaede, nim usłyszała o wojnie od April. Będzie walczyć.
Jednak nie wszyscy spodziewają się po jakiej stronie.
Hazard
Hazard
Don Hazardo
Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012

Skąd : Bydgoszcz

Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk800/800Cmentarz R0te38  (800/800)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Sob Lut 14, 2015 11:20 am
Poczuł na twarzy powiew gorącego powietrza. Otworzył oko. Znajdował się na jakimś zadupiu. Osobnik którego "wykorzystał" do teleportacji, oddalał się od niego szybkim krokiem. Cóż, niecodziennie ma się do czynienia z czymś takim, gość miał prawo się wystraszyć. Haz rozejrzał się wokoło i westchnął ciężko. Te ponure krajobrazy, ciężkie powietrze no i nienajlepsze wspomnienia - powroty na Vegete nigdy nie będą powodować u niego pozytywnych odczuć. Zrobił kilka kroków do przodu, chcąc przypomnieć sobie zwiększoną grawitacje tej planety, chociaż teraz nie miało to dla niego większego znaczenia. Podczas wojaży po kosmosie przebywał w cięższych warunkach.
- Hmm no i gdzie udać się teraz? - pomyślał - Akademia? - zwrócił się w stronę, gdzie kilkadziesiąt kilometrów dalej znajdował się tak znany mu budynek - Niee, to nie najlepszy pomysł. Najpierw powinienem...
Przeskanował planetę i po chwili znalazł to czego szukał - energię Kuro. Znajdował się na zachód stąd w otoczeniu kilku innych jednostek wśród których, co ciekawe, Hazard wyczuwał osoby jeszcze niedawno znajdujące się na Ziemi. Zapadły mu one w pamięci ze względu na ich wysoki poziom, a także niecodzienną aurę. Domyślał się, że nie wszystkie należą do przedstawicieli jego rasy. Jedna z nich budziła w nim pewien rodzaj niepokoju. Nie potrafił jednoznacznie stwierdzić kto to, zapewne utrudniały mu to umiejętności tego kogoś, ale wiedział jedno - spotkali się już.
Złotowłosy podrapał się w tył głowy. Cóż nie pozostaje mu nic innego jak złożyć wizytę kuzynowi. Liczył na to, iż dowie się od niego czegoś na temat ich rodziny. W kieszeni spoczywał sztylet podarowany mu przez Wujka, na szyi wisiał łańcuszek z pyskiem wilka, który według Trenera powinien należeć do niego, prawdopodobnie ze względu na przynależność rodzinną. Musi się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. Wzbił się w powietrze i obrał właściwy kurs.

Nie minęły 2 minuty, a zlokalizował gdzieś pod sobą dwie osoby. Używały Ki Feeling, ale i bez tego Saiyan wiedział, że to silne jednostki. Jedna z nich po chwili znikła. Złotowłosy zatrzymał się. Jak to możliwe? Próbował odnaleźć tę Ki, co udało mu się po dłuższej chwili. Znajdowała się kilka tysięcy kilometrów dalej. Za daleko by można było dolecieć tam w kilkanaście sekund. A więc ten ktoś również posiada umiejętność teleportacji. Fakt warty odnotowania. Chłopak spojrzał w dół. Druga osoba nadal tkwiła w miejscu. Jej aura wydawała mu się dziwnie znajoma, lecz nie potrafił sobie przypomnieć do kogo należy. Postanowił to sprawdzić. Na wszelki wypadek naciągnął na głowę kaptur od płaszcza i po chwili jego stopy dotknęły ziemi, kilkanaście metrów od nieznajomego lub nieznajomej. Znajdowali się na cmentarzu. Takie miejsca zawsze budziły w nim grozę. Starał się nie myśleć o tym, że gdzieś tutaj znajdują się groby jego rodziców. Puste, bo ich ciał nigdy nie odnaleziono. Zrobił kilka kroków do przodu tak, że teraz dzieliło ich jakieś 5 metrów. Z tej odległości był w stanie rozpoznać profil tej osoby. Chwilę mu to zajęło, ale w końcu zdał sobie sprawę z tego przed kim stoi. Serce zabiło mu mocniej, a w myślach natychmiast zobaczył sylwetkę Half'ki przemieniającej się w Super Saiyan'a. To była Vivian, kadetka z którą walczył na placu przed Akademią, będąc pod kontrolą Tsufula. Mimowolnie zrobił krok w tył. Nie spodziewał się spotkania tutaj swej niedoszłej ofiary. Przez chwilę rozważał nawet czy nie uciec stąd dopóki go nie rozpoznała. Ale było już na to za późno. Istniała nawet możliwość, że dziewczyna także go rozpoznała i ona również zastanawia się teraz co robić. Grać na czas i nie ujawniać swej tożsamości, czy może zaryzykować i się pokazać? Obawiał się jej reakcji, najpewniej nie będzie ona pozytywna. I trudno się temu dziwić. Jednakże...
- Czołem - rzekł cicho.
Zrobił krok w przód, zmniejszając dzielący ich dystans. Serce biło mu jak dzwon, ale teraz nie mógł się już wycofać. Powoli uniósł ręce i szybkim ruchem zdjął kaptur ukazując swe oblicze. Przez chwilę wpatrywał się w swoje stopy, lecz w końcu podniósł głowę i spojrzał z lekkim strachem na Vivian.
- Kopę lat Ósemko.
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk0/0Cmentarz R0te38  (0/0)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Sob Lut 14, 2015 11:58 pm
Anioł Stróż Vivian, jeśli jakoby istniał, musiał mieć bardzo spaczone poczucie humoru. Twarz ledwo zdążyła obeschnąć od łez a umysł odpocząć, wdychając spokojnie żar i skwar pustyni, gdy los rzucił jej pod nogi jak kłodę – kolejne zaskakujące spotkanie. Słowa Bogini oraz jej same, wygarnięte chłodno i z dystansem wątpliwości nie zdążyły osiąść na dobre, wciąż krążąc po czaszce jak stado wron. Odłamków czas nie posklejał. Dłoń jak w transie gładziła wielki pysk Falcona, który mruczał, próbując zwrócić na siebie uwagę. Halfka milczała, wbijając tęczówki w czerwony piach parę centymetrów od niej.
Ciarki przebiegały po kręgosłupie urządzając sobie maraton. Vivian była świadoma nastrojów panujących na Vegecie. Czuła nieznane zgromadzenie sił w wiosce Kuro, może to była jedna, dwie nadprogramowe Ki i nikt nie zwróciłby na to uwagi, lecz wiedząc co się święci stała się podejrzliwa. Energia Raziela wybuchła niepokojącą determinacją by równie niepokojąco ucichnąć. Przyrodni brat trzymał poziom mocy jak napiętą strunę. Nie podobało się jej to… Kaede gdzieś znikła, April wraz z Trenerem znajdowali się w Pałacu. Jej nowa „drużyna” zajmowała się swoimi sprawami. Nie miała ochoty tam wracać, nawet jeśli będzie się musiała tłumaczyć z długiej nieobecności. Co z tego, że wyprowadzała psa pół dnia? Najwyżej wyląduje w karcerze.
Vivian zmrużyła powieki nieufnie i zamknęła oczy.
Gdzieś nad sobą wyczuła wędrującą Ki… Jej odcień zaniepokoił Natto. Był znajomy, w pewien nieprzyjemny, krwisty sposób. Nie uniosła głowy gdy obserwowana osoba wylądowała, ani gdy zbliżyła się do niej. Krok w tył krok w przód. Cichy, niepewny głos znający jej przydomek. Wiedziała do kogo należy, lecz jej ciało ani drgnęło, jakby ignorowało całą sytuację. Inaczej zareagował Falcon. Nie na darmo był psem bojowym, a rozpoznając mieszane uczucia dziewczyny poderwał się błyskawicznie. i skoczył w kierunku Hazarda, szczerząc pokaźne kły. Także widok ogromnego, najeżonego wilczura z paszczą pełną ostrych zębów nie należał do widoków przyjemnych, zwłaszcza gdy ów widok próbował pożreć Saiyanowi płaszcz.
- Spokojnie.
Falcon puścił materiał zostawiając w nim sporą, oślinioną dziurę i wycofał się łypiąc podejrzliwie. Vivian otworzyła oczy i w końcu ośmieliła się podnieść głowę.
Twarz była inna, niż ją zapamiętała. Trochę zmęczona, widać, że nie próżnował przez te lata. Może i widziała chłopaka tylko jeden raz nim rozpętało się piekło z Tsufulem na czele, lecz pamiętała dobrze rysy. Tylko wcześniej włosy były białe, skórę zdobiły cienkie paski a oczy błyszczały mordem i żądzą krwi. Brakowało też uśmiechu, bezczelnego, okrutnego uśmiechu pełnego wyższości i drapieżności. Żołądek Vivian ścisnął się na samo wspomnienie Katsu i walki na Placu. Wspomnienia te miały woń krwi i wydźwięk krzyków, które co noc budziły ją ze snu. Myślała, że oswoiła niejako swoje demony, ale widok chłopaka postawił jej żywe obrazy sprzed dwóch lat przed zmęczonymi oczami.
Przetarła powieki i wolno się podniosła.
- Pamiętam to uczucie. Pułapki i beznadziei, gdy Twoje dłonie należały do kogoś innego. Przykre wrażenie. – zaczęła bardzo wolno, odwracając oczy. Kolejne słowa… Ten dzień przejdzie do historii jako ten, w którym Vivian Deryth wypowiedziała więcej słów niż w poprzednich dniach swego życia razem wziętych. – I nie można nic zrobić. Jesteś w skorupie, świadomy bądź i nie tego co się dzieje. Tak czy siak, nic nie zdziałasz. Najgorsze było to, że w tym szaleństwie jest metoda… On o tym wiedział. Mogliśmy go zniszczyć, ale na pewien sposób Tsuful wygrał. Został w pamięci, w obolałych umysłach i wspomnieniach.
Ósemka kopnęła kamyk, Falcon odwrócił łeb i łypnął mądrym okiem pytająco. Dziewczyna otrzepała kurtkę, rękawy, przetarła lekko siano na głowię i w końcu nawiązała kontakt wzrokowy. Jedno złote oko, drugie zamglone ślepotą. Zrobiła dwa kroki, tak by dzielił ich metr. Hazard patrzył na nią niepewnie…. Miał rację, mogła zrobić wszystko, rozbeczeć się bądź wpaść w furię i byłoby to usprawiedliwione. Jakie to przewidywalne by było…
Szybki policzek wystarczył. Ciche plask rozeszło się w tętniącym milczeniem żarze jak wystrzał. Pies położył odruchowo uszy po sobie. Vivian nie zerknęła na czerwoną dłoń, splotła tylko ramiona na piersi i zmrużyła powieki, rzucając czujne spojrzenie znad postawionego kołnierza.
- Nie mam zamiaru drzeć się na cały głos, bo wiem, że masz świadomość co się działo i jakie są tego konsekwencje. Wiem też, że życie z tym jest ciężkie, a poczucie winy zżera od środka. Co się stało to się nie odstało. Z mojej strony nie doświadczysz złego słowa w tej kwesti. – mówiła typowym tonem, cicho, spokojnie, bez emocji. – Uderzyłam Cię tylko z jednego powodu, który moim zdaniem świadczy o tchórzostwie. Za to, że zwiałeś. To co się działo jest albo nie jest Twoją winą, jak uważasz. Jak nie Ty, Tsuful dopadłby kogoś innego, nikt nie wiedział kogo posiądzie. My po całym piekle odbudowywaliśmy miasta, zbieraliśmy ciała, sprzątaliśmy pył z ulic… Kości… Fragmenty tych, którzy kiedyś żyli… Byli tam Ci, których wróg kiedyś opętał, zaciskali zęby i pomagali wrócić wszystkiemu do normy. Wzięli na siebie ciężar, jak przystało na wojownika. A Ty zwiałeś, w całym tym bałaganie, po prostu zwiałeś. Podkuliłeś ogon, umywając ręce.
Ciężkie słowa z trudem wychodziły z ust, ale musiały być kiedyś wypowiedziane. Odczekała chwilę, westchnęła cicho i przyłożyła dłoń do policzka, palcami muskając swoją czuprynę. Stanowczo, dziś miała zły dzień, na domiar złego taki, który wymagał od niej skupiania się na kilku rzeczach, o których wolała nie myśleć, czy tym bardziej wciągać w nie osoby trzecie. Wzrok jej nieco złagodniał i przestał być taki szorstki…
- Wpadłeś w złym momencie, jestem świeżo po wyrzuceniu z siebie kilku ton wyrzutów. A co się tyczy Twojego powrotu… Również nieodpowiedni czas. Źle się dzieje na Vegecie. – potarła skroń. Migrena przypomniała o sobie z pasją. – Źle się dzieje i będzie coraz gorzej… Sprowadza Cię coś innego niż zatęsknienie za rodzinnymi stronami? Biorąc pod uwagę to, co zdarzyć się może, niedługo nie zostanie tu nawet kamień na kamieniu. – rozejrzała się po głazach i paskach pustyni. – Kto by pomyślał, jednak Vegeta mogłaby wyglądać gorzej…
Hazard
Hazard
Don Hazardo
Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012

Skąd : Bydgoszcz

Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk800/800Cmentarz R0te38  (800/800)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Nie Lut 15, 2015 4:10 pm
W pierwszej chwili nie zaobserwował obecności kogoś jeszcze, całą swą uwagę poświęcając Vivian. Dlatego nim zdążył zareagować, podbiegło do niego zwierzę, podobne do tych których pełno jest na Ziemi. Lekko zaskoczony patrzył, jak wilczur wydaje z siebie niezbyt przyjazne dźwięki, po czym chwyta do pyska skraj jego płaszcza. Była to reakcja obronna, najwyraźniej uznał, iż Saiyan jest zagrożeniem dla niego oraz właścicielki Przez chwilę Haz szarpał się z nim, próbując wyswobodzić materiał. Nie śmiał odgonić go nogą, lecz przez myśl przeszło mu wytworzenie bariery, która odsunęła by psa. Wystarczyło jednak jedno słowo Ósemki i był wolny, chociaż płaszcz nie był w najlepszym stanie. Chłopak jednak to zignorował. Wpatrywał się w Halfkę, oczekując jej reakcji. Przez chwilę stali tak w milczeniu, aż w końcu odezwała się. Otworzył szerzej oko. Wiedział o czym ona mówi. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że i ją pasożyt opętał. Nie trwało to jednak długo, Vivian potrafiła go zwalczyć. Jemu udało się to dopiero po długim czasie, chociaż było to tylko chwilowe. Brakowało mu silnej woli, determinacji do powiedzenia "dość, wynocha z mojego ciała".  
- Taak - wykrztusił z siebie.
Na nic więcej nie było go stać. Czuł się bardzo niepewnie. On pozwolił Tsufulowi wykorzystać jego ciało, ona była w stanie to przerwać. Czuł się przy niej malutki jak ten kamyk który właśnie kopnęła. Przez ułamek sekundy patrzyli sobie w oczy, lecz on natychmiast spuścił wzrok. Znowu wpatrywał się we własne stopy. I nagle to poczuł. Jej dłoń na swoim policzku, gdy go uderzyła. Nie bolało, nie ruszył się nawet o centymetr, ale to w pewnym sensie go otrzeźwiło. Może to było dziwne, lecz czekał na to. Nie zrobił tego Trener, gdy siedzieli razem w jaskini tuż po tym jak dowiedział się prawdy. Nie zrobiła tego Vulfila, gdy wrócił na Vegetę po 2 latach. Podniósł wzrok i spojrzał na Ósemkę, gładząc policzek w który go uderzyła, wysłuchując tego co miała mu no powiedzenia. Tak, wiedział doskonale że stchórzył, że wybrał najgorszą z możliwych. Prześladowało go to przez 2 ostatnie lata i prześladuje do dzisiaj. Dla niektórych już na zawsze jest skreślony i trudno się tym osobom dziwić. Przypomniał sobie tamten dzień, rozmowę z Trenerem. To jak był pewien że za chwilę zginie... Ten strach spowodował, że postanowił uciec, zamiast odpowiedzieć za swe czyny i, jeśli byłoby to możliwe, odpokutować za nie. Ale on wybrał inną drogę, postanowił się ratować... Gardził sobą za ten egoizm i tchórzostwo. Gdyby nie to, ze znalazł sobie zajęcie absorbujące niemal wszystkie jego myśli, kto wie czy nie skończyłby ze sobą, nie mogąc tego wszystkiego wytrzymać...
- Tak, wiem - wykrztusił z siebie, z trudem powstrzymując łzy - zachowałem się jak...
Nie potrafił w tej chwili znaleźć odpowiedniego słowa. Odwrócił się, by dziewczyna nie zobaczyła jego zaszklonego oka. To było dla niego za wiele, chociaż poczuł też coś w rodzaju ulgi. Ktoś w końcu wygarnął mu to wszystko, co spowodowało u niego pewien rodzaj oczyszczenia. Było mu przykro, ale zarazem czuł radość. Uspokoił się w końcu i odwrócił z powrotem w stronę Vivian. Spojrzał jej prosto w oczy.
- Wróciłem tu by zabić Zell'a. Pewnie już to wiesz, a może i nie... To on jest odpowiedzialny za atak Tsufula. Zabawił się nami... - zacisnął pięści - Po czymś takim nie jest godzien bycia Królem, nie jest godzien by żyć. Ukatrupię go, choćby miało to kosztować mnie życie.
Rozejrzał się wokoło. Nic już go tu nie trzymało. No może poza Kuro. Zamierzał odbyć z nim rozmowę, jeszcze zanim uda się do Akademii. A potem? Raczej już tu nie zostanie. Wróci na Błękitną Planetę, albo znów będzie podróżować po kosmosie.
- A Wy? - spytał po chwili - jeszcze niedawno byliście na Ziemi, co tu robicie? I kto jest teraz razem z Kuro? Wyczuwam wokół niego sporo jednostek, ale prawie wszystkie nieznajome.
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk0/0Cmentarz R0te38  (0/0)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Nie Lut 15, 2015 9:02 pm
Vivian jak nikt mogła mieć talent do poruszania tego, co najbardziej bolało. Nie było to nieświadome, wypracowywała tę sztuczkę od dziecka, by szarpać nerwy wrogom w piaskownicy i na podwórku. Wystarczało w ramach zemsty wygarnąć to i owo, by stracił kontrolę i wpadł w furię. Ruch nieco masochistyczny, ale skuteczny. Z czasem, tak jak to stwierdził Czerwony Trener, zwracała uwagę na drobiazgi i szczegóły, potrafiąc analizować sytuacje. Niby nic, wpędzało ją to często w kłopoty, lecz cieszyła się z tej zdolności. Tak samo jak wyrzuciła niedawno Kaede wszelkie swoje wątpliwości, tak teraz wygarnęła co myślała Hazardowi.
Nie spodziewała się do końca takiej reakcji. Nie przeszło jej przez myśl, że powie tak otwarcie, że wie jak bardzo zawalił. Wszelakie strachy oraz poczucie winy toczyło duszę Saiyana jak bolesna choroba. To co się czuło było jednak niczym, gdy zostało się postawionym przed zwięzłym oskarżeniem. Dwa lata życia z brzemieniem skrystalizowały się do tej chwili. Głos niebezpiecznie się chłopakowi załamał. Ścisnęła nieco pięści, splatając ramiona na piersi i choć wyraz twarzy Ósemki się nie zmienił, to wzrok nie był taki beznamiętny. Wkradło się tam trochę łagodności i współczucia.
- Tchórz..? Nie zadręczaj się Hazard. Życie z tą świadomością jest wystarczającą karą. – odwrócił się od niej, a dziewczynę coś tknęło. – Nie chodzi o żadne odkupienie win. Musisz działać tak, byś Ty czuł się lepiej, a nie musiał spłacić długu w oczach innych.
Spojrzał na nią z taką determinacją w spojrzeniu, że musiała uśmiechnąć się nieznacznie kącikiem warg.
… Uśmiech zgasł szybko, gdy słuchała jego słów.
W zdumieniu rozchyliła lekko wargi, patrząc zaskoczona na Hazarda. To miało sens… Dlaczego… Się nie domyśliła? Wyprostowała ręce, opuszczając je wzdłuż ciała jakby opuściły ją siły. Nagle dźwięki inne niż przyśpieszone bicie serca wydawały się odległe i niewyraźne. Iskra przebiegła wśród włosów, pod okiem, na zaciśniętej gwałtownie pięści. Tęczówki mignęły najpierw zielenią, potem krwistą, groźną czerwienią. Żyła zadrgała na skroni halfki, Ki niepokojąco rosła, trzaskając wyładowaniami energii. Moc miała wyraźny wydźwięk określonych emocji – bezsilnej rozpaczy i nienawiści. Wybuch był tak gwałtowny i silny, że poderwał piach w górę i zwalił najbliższe nagrobki. Vivian zacisnęła wargi byleby nie wrzasnąć z wściekłości. Impuls zadziałał bezbłędnie, włosy stanęły na baczność zmieniając odcień na stare złoto, oczy błyszczały czerwienią furii. Siła jednak przewyższała poziom jej regularnej przemiany, niekoniecznie przez zimną furię. Napędzana żalem pozwoliła sobie wyrzucić to co ją dręczyło z winy tylko jednej osoby.
Trwało to kilka sekund zaledwie, gdy tak nagle jak fala energii się postawiła, tak znikła. Ki obniżona do zera. Nie było już oczu jak dwa opalizujące frustracją opale. Siano na głowie było regularną fryzurą blondynki a nie nastroszonymi kosmykami. Żadnej aury złotej, czerwonej, jakiejkolwiek. Cisza, która zapadła wydawała się przytłaczająca. Halfka spuściła głowę i wolną ją podniosła. Zrobiło się jej słabo od tej wiadomości, za wszelka cenę starała się uspokoić oddech. Ukryła twarz w dłoniach.
To dlatego elita nie przybyła z pomocą. Zell zakazał im interwencji, robiąc sobie rzeź, igrzyska, sprawdzając kto jest godny żyć na jego planecie. Dodają do tego wszystkie inne uczucia jakie do niego Ósemka żywiła, które notabene ograniczały się do palety niechęci i nienawiści, miała ochotę gada zabić. Zabił jej brata. Posłał na śmierć Siedemnastkę, Aryenne na wygnanie, gdzie musiała ukrywać się z dala od rodziny. Pod powiekami widziała obraz z walki z Katsu, ból, gdy Tsuful wpełzł do jej umysłu a także poczucie bezsilności towarzyszące staraniom by kogoś uratować. Tragedia zaistniała tylko z jego rozkazu. To nie był przypadek…
Chciała się rozpłakać. Zacisnęła zęby, nieświadomie przygryzając wargi, posmak krwi w ustach nieco ją otrzeźwił. Potarła mocno twarz, prostując się.
- Nie wiedziałam… – przyznała głucho. – Nie Ty jeden żywisz to pragnienie. Mam go serdecznie dość. Jeśli go dopadniesz, dorzuć parę kopniaków ode mnie.
Falcon otarł się o bok Vivian i złapał zębami za rękaw, prowokując do tego, by na niego spojrzała. Pogłaskała go uspokajająco, rozumiejąc go trochę – miał się nią „zająć” a zdążyła wywinąć kilka głupot. Rozejrzała się z trudem. Zdewastowany cmentarz nie wyglądał tak dobrze. Machnęła ręką, telekinezą podnosząc powalone płyty i niejako ogarniając miejsce.
- Przepraszam za tamto. Nigdy nie było ze mną dobrze, a ostatnio sypię się gorzej niż zwykle. - przyjrzała się drżącej dłoni. Przez mgnienie oka zdawało się jej, że widzi na niej plamy czerwieni. Ścisnęła mocno pięść i przycisnęła do serca. Głowa bolała od przepływu informacji. – Pamiętasz… Jak wyparłam Tsufula? – zaczęła bardzo cicho, jakby nie wierząc samej sobie, że zamierza to komuś zdradzić. – Powiem Ci coś, ale nie śmiej powtarzać tego komukolwiek. Coś tu wtedy pękło. – wskazała skroń. – Od tamtej pory jest ze mną coś nie tak.
Przykucnęła, obejmując za szyję wielkiego psa. Drapiąc lekko za uchem próbowała zmusić oszalałe serce by przestało miotać się jak schwytany w klatkę ptak. Dotarło do Vivian to, że faktycznie zaczyna się bunt. Że niedługo, być może to kwestia kilku dni, godzin i będzie walczyć na śmierć i życie. Prawdopodobnie będzie musiała kogoś zabić.
To co było na Ziemi, to tylko kilka dni wolnego, to nie ma związku ze sprawą. Wróciliśmy na Vegetę wprost w paszczę lwa. Będzie wojna, rodzi się bunt. Wiem niewiele, tylko tyle, że weźmie w tym udział Kuro. W wiosce wyczuwam osoby, których wcześniej nie znałam… Oprócz jednej, ziemianina o imieniu Chepri, w tej chwili jednak go tam nie ma. – z trudem przyszło jej wypowiedzenie tego imienia, głównie przez to, że przypominało o tej ciepłej mgle w sercu. – Innych mogę się tylko domyślać, tak jak tego, że też wezmą udział w walkach. Spotkałam kogoś… Kaede, Boginię, nie pytaj, sama tego nie rozumiem. Powiedziała mi o buncie. Kiedy i jak, nie wiem. Czym dysponujemy, nie mam pojęcia. Tak naprawdę nic nie wiem. To w pewien sposób zabawne… Była tu przed chwilą Bogini, przed jej pogadanką, nie myślałam nawet, że coś będzie się działo, więc wiesz tyle co i ja.
Westchnęła. Sprawy przybierały skomplikowany obrót…
Przepraszam, ale nie obfituję w informację. Najlepszym chyba sposobem byłoby odwidzenie Kuro i dowiedzenie się z pierwszej ręki co i jak… Też chcę pomóc Hazardzie, najgorsze jest jednak to, że nie wiem jak mogłabym, a nie cierpię bezsilności. Do tego, o ironio, przydzielili mnie do Oddziału Specjalnego Zell’a. Będę musiała powstrzymywać odruch, by nie wydrapać mu oczu, by się nie zdemaskować…
Hazard
Hazard
Don Hazardo
Liczba postów : 928
Data rejestracji : 28/05/2012

Skąd : Bydgoszcz

Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk800/800Cmentarz R0te38  (800/800)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Pon Lut 16, 2015 11:50 am
A więc jednak nie miała o niczym pojęcia. Haz zasłonił się płaszczem, chroniąc twarz przed piaskiem który wzbił się w powietrze po nagłym wybuchu złości Vivian. Chłopak stał spokojnie, skupiając się na jej rosnącej Ki. Zdecydowanie nie próżnowała przez te 2 lata, poczyniła niesamowite postępy. Gdyby z taką mocą stanęła naprzeciw Katsu, to kto wie jakby to się skończyło. Cierpliwie wyczekał do końca tej furii. Włosy Ósemki wróciły do normalnego stanu, jej energia zmalała do minimalnej wartości. Ta wiadomość musiała naprawdę nią wzburzyć.
- Mnie też ciężko było w to uwierzyć - odrzekł - dostanie się gnojowi za każdą osobę, która przez niego wycierpiała, masz to jak w banku.
Po raz kolejny wezbrała się w nim fala nienawiści do Króla. Po opuszczeniu Vegety ciężko trenował, nabierał doświadczenia w walce wierząc, iż pewnego dnia będzie wystarczająco silny by stawić mu czoła. To pragnienie zostało dodatkowo podsycone, gdy obiecał umierającemu Wujkowi zemstę na władcy Czerwonej Planety. Bo przez niego życie młodego Saiyan'a wywróciło się do góry nogami.
Spojrzał uważnie na Vi, gdy zaczęła wspominać opętanie przez Tsufula. Doskonale to pamiętał, w zasadzie nie on, a Katsu. Jednakże miał dostęp do jego wspomnień, taki mały pożegnalny prezent. Dlatego zdawał sobie sprawę jak ów pasożyt nienawidził Half'ki, właśnie dlatego, że była zdolna mu się oprzeć. Jednak z jej słów można wywnioskować, że pasożyt nie pozostawił jej umysłu w nienaruszonym stanie. Skądś to znał.
- Takie doświadczenie zmienia, pozostawia bliznę - rzekł cicho - nie Ty jedna odczułaś to na własnej skórze, ja także... coś we mnie... się zmieniło.
Nie do końca wiedział jak to wytłumaczyć. Był jednak świadom, iż od tamtych wydarzeń pewne rzeczy przychodziły mu łatwiej, inne trudniej. Jak choćby uczucia towarzyszące odbieraniu komuś życia. Kiedyś wydawało mu się, że nie byłby zdolny do takiego czynu. Do momentu spotkania Tsufula miał na koncie jedną ofiarę, złego do szpiku kości Saiyana'a, którego uśmiercił pod wpływem silnych negatywnych emocji. Jednakże po bezpośrednim kontakcie z Katsu... Nie potrafił zliczyć ile istnień padło jego ofiarą gdy wykonywał misję dla Ginga, ale jedno było pewne. Ani razu nie odczuwał z tego powodu żalu. Niezależnie od tego czy pozbywał się przedstawicieli rasy, która mordowała i plądrowała sąsiednie planety, czy nikomu nie wadzącej, zlikwidowanej dla zachowania równowagi. Czy to czyniło z niego potwora porównywalnego z samym Zell'em? Już dawno przestał się nad tym zastanawiać, lecz teraz wątpliwości wróciły...
Z zamyślenia wyrwał go głos Vivian, informującej o obecnej sytuacji na Vegecie. Wojna, bunt? Kuro a także inni wezmą w tym udział? Ale kto dokładnie? Musi spotkać się z kuzynem i wypytać o szczegóły.
- Właściwie byłem w drodze do niego, zanim się tu zatrzymałem. Skoro chcesz pomóc, przyłącz się do mnie. Polecimy tam i może na miejscu uda się opracować jakiś plan. Każda para walczących rąk i nóg jest na wagę złota. Mogę nas tam przenieść choćby zaraz, jego również - wskazał na Falcona - no więc? - dodał po krótkiej pauzie, wpatrując się uważnie w Ósemkę.

Trening start.
avatar
Ósemka
Liczba postów : 637
Data rejestracji : 17/02/2013


Identification Number
HP:
Cmentarz 9tkhzk0/0Cmentarz R0te38  (0/0)
KI:
Cmentarz Left_bar_bleue0/0Cmentarz Empty_bar_bleue  (0/0)

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Pon Lut 16, 2015 1:33 pm
To było bardziej skomplikowane niż brzmiało, lecz Vivian nie miała najmniejszej ochoty się w to zagłębiać. Wybuch Ki był głupotą, mógł zaalarmować o czymś kogoś, kogo nie powinien… Z drugiej strony, to Vegeta. Nie ma dnia by przynajmniej nie czuło się kilkunastu walk i wzmożonej aktywności mocy o wszelakim zabarwieniu emocjonalnym. Podrapała Falcona jeszcze chwilę i znów wstała na równe nogi, otrzepując kurtkę.
Mogła mieć mieszane uczucia co do nagłego pojawienia Hazarda, ale motywy miał szczere. Sama, choć nie powtarzała tego nikomu, nie zabiła nikogo. A pomiędzy zimne oczy Zell’a z chęcią wbiłaby Ki-Sword. Postawa, której się trzymała by nienawidzić nikogo, topniała jak lód w środku wulkanu, gdy wyliczała w głowie wszystkie przewinienia władcy. Wiedziała jednak, że jest zbyt słaba. Zell jako jedyny na Vegecie opanował czwartą przemianę czystej krwi Saiyanów, co dawało mu ogromną moc. Nie miałaby szans nawet się do niego zbliżyć i musiała pokładać nadzieję w silniejszych. Będzie częścią planu, pomoże jak będzie mogła. W bezpośredniej konfrontacji Ósemka szybko zginie… To przykre, lecz prawdziwe, choć znając jej podejście do bitew i tak wpadnie w paskudne tarapaty.
Saiyan zmierzał do Kuro..? Tym lepiej. Nie miała nic przeciwko wizycie, choć… Odgoniła pewną nieco krępującą myśl i przytaknęła wolno. Chepri’ego w tej chwili tam nie było, co spowodowała, że odczuła w duchu sprzeczne emocje. Coś jak ulgę i cień smutku. Nie wiedziała, jak zachowa się na jego widok. Niby nie tak dawno się żegnali, lecz czas rozciągał się jak guma i halfka zdążyła już poczuć coś kłopotliwego… Potarła lekko skroń odsuwając ową myśl. Jeśli ma wziąć udział w buncie musi myśleć w miarę jasno i nie pozwalać sobie na błądzenie myślami w niebycie.
Westchnęła cicho i spojrzała na Hazarda spokojniejszym wzrokiem.
- Pójdziemy z Tobą, jakim sposobem uznasz za najlepszy. – znak, że mógłby przenieść ich w jednej chwili oznaczał, że ta jak Kaede potrafił się teleportować, a tyle przynajmniej Vivian wywnioskowała. – A to Falcon, pies bojowy. Maskotka mojego nowego Oddziału. Rozumie wszystko, inteligencją przewyższa z dziewięćdziesiąt procent żołnierzy w Akademii, dlatego lepiej go nie drażnić. – poklepała zwierzaka po boku. – Słyszysz Falcon? Hazard to przyjaciel, lepiej nie rzucaj się więcej na niego. Przynajmniej dopóki Cię o to nie poproszę. – uśmiechnęła się z niepozornego żartu, pies ośmielony podszedł bliżej do Saiyana wepchnął mu głowę pod łokieć, węsząc.
Ósemka dała znak by chwilę zaczekali i wyjęła z kieszeni kapsułkę. Otwierając ją wyciągnęła scouter i kask. Poprosiła by Hazard wyciszył do końca energię i włączyła urządzenia, sprawdzając, czy nikt w tym czasie się do niej nie dobijał. Tylko na scoutrze była jedna wiadomość, od Tori, Dowódczyni pytała się jak długo zamierza wyprowadzać Falcona… Vivian odpisała naprędce, że trenuje wraz z nim i dodała szczerze, że musi oswoić się z tak licznym oddziałem, więc chwilowo poćwiczy w odosobnieniu. Nie wiedziała czy przekona to Saiyankę, ale nawet wizja sprzątania kwatery nie wydawała się zła w porównaniu do tego, na co halfka się porywa.
- Przynajmniej nie wylądujemy po buncie w karcerze. – mruknęła do siebie cicho dziewczyna wyłączając i chowając urządzenia namierzające. – Od razu na cmentarzu.
Zastanowiła się chwilę.
- Powinniśmy polecieć. Nie to, że, mam coś przeciwko teleportacji, lecz my potrafimy ukryć swoją Ki, Falcon nie. Komuś może wydać się podejrzane, że zniknął i pojawił się gdzieś indziej w ułamku sekundy, zwłaszcza, że wiedzą, że ze mną jest. No i to, że zawsze ukrywam energię nie pomaga, gdy ze mną jest. Nie rób takiej miny. – pogłaskała Falcona gdy ten położył po sobie uszy i zerknął z niejakim wyrzutem. – Mogę powiedzieć, że walczyłam z jakimś robalem, zostałam ranna i musiałam zostać na chwilę u Kuro. Trochę naciągane, ale powinno zdać egzamin.
Po uzgodnieniu szczegółów wznieśli się w powietrze. Falcon, z racji tego, że nie potrafił latać, musiał zostać przetransportowany za pomocą telekinezy, co łagodnie mówiąc, nie za bardzo mu się podobało. Vivian będzie musiała go udobruchać paczką ciastek, która tkwiła w którejś kapsułce.
Rozwiali piach i pomknęli, a dziewczynie przeszło przez głowę jedna myśl.
Teraz już nie ma odwrotu.

OOC
[zt]x2 ---> Wioska Kuro ?
Sponsored content

Cmentarz Empty Re: Cmentarz

Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach

Copyright ©️ 2012 - 2018 dbng.forumpl.net.
Dragon Ball and All Respective Names are Trademark of Bird Studio/Shueisha, Fuji TV and Akira Toriyama.
Theme by June & Reito